sobota, 1 września 2012

Rozdział 15

   
    Obudziłam się w jasno oświetlonym pokoju. Koło mnie spał Harry z głową opartą o rękę, drugą trzymał moją dłoń. To było słodkie z jego strony ale, gdzie ja byłam? Przetarłam oczy i dokładnie się rozejrzałam po pomieszczeniu. Byłam w szpitalu, ale dlaczego ? Spróbowałam się podnieść, ale ból mi na to nie pozwalał.
- I co się tak wiercisz Smiley? - zapytał Harry zaspanym głosem
- Co się stało ? - zapytałam trochę zdezorientowana
- Ty i Bryan mieliście wypadek samochodowy, kłoda drzewa z ciężarówki spadła na auto, którym jechaliście i zmiażdżyło je. Masz szczęście, że przeżyłaś. Straciłaś jednak mnóstwo krwi. Od razu zjawiłem się w szpitalu i oddałem swoją krew dla Ciebie, mamy tą samą grupę.
- Dz-dziękuję - powiedziałam ze łzami w oczach - nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy,a co z Bryan'em?
Harry spuścił wzrok, powiedział tylko ciche " nie żyje " .
- COO?! Jak to ?! On nie mógł zginąć...  Co będzie z Olivią?
- Nie wiem. - powiedział cicho
 W tym momencie wszedł lekarz. 
- Pani stan zdrowia jest stabilny, wszystko po przeszczepie krwi jest dobrze ale mam dla pani złą wiadomość, w wypadku straciła pani dziecko. Przykro mi.
- Co ?! Przecież ja nie byłam w ciąży...
- Otóż byłaś, w pierwszym tygodniu. Przepraszam, wzywają mnie. Muszę już iść ale wieczorem przyjdę.
Spojrzałam na Harry'ego, wyglądał jakby zobaczył ducha. Dopiero po chwili powiedział po cichu
- Przepraszam Cię Jessie, tak bardzo Cię przepraszam...

- Ale za co?
- To wszystko przeze mnie, Jessie. Naprawdę Cię przepraszam - gdy to mówił po policzku spłynęła mu łza. Nic więcej nie powiedział tylko wyszedł z sali. Nie mogłam w to uwierzyć, że byłam z nim w ciąży. Przez dłuższą chwilę nie mogłam ogarnąć tej całej sytuacji. O mało co nie zginęłam, Harry znowu uratował mi życie, a Bryan... Bryan nie żyje. Jak Olivia to zniesie? Cholera jasna. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Gdyby nie ja, Bryan jeszcze by żył, przecież on mnie podwiózł, gdyby nie to wcale nie jechałby tą drogą... Zaczęłam płakać. Ja już nawet nie wiedziałam co ze sobą mam zrobić, co o tym myśleć. Czemu on musiał zginąć? Czemu wtedy akurat musiało tak padać? Czemu drzewa nie były dość mocno przymocowane? Jak ja spojrzę Olivii w oczy? W tym momencie odrywając mnie od rozmyśleń weszli Carl z Megan, Cody, Duke, Jake i Kevin.
- Jak się czujesz ? - zapytał Cody łapiąc mnie za rękę
- Cudownie, wręcz fantastycznie! - powiedziałam sarkastycznie ocierając łzy - Kurwa, Bryan nie żyje, to moja wina. Gdyby nie ja...
- Spokojnie kochana - powiedziała Megan ocierając mi łzy z policzków - Nie obwiniaj się, to wina tylko jednej osoby
- Moja
- Nie prawda, kierowcy ciężarówki. Został zatrzymany, jego obowiązkiem było dopilnować, by wszystko było mocno przymocowane, to on zawinił.
   

   Po jakichś trzech godzinach wszyscy wrócili do domów, gdy do sali wszedł tata. Odwołał lot. Wieczorem poszedł,w nocy nie mogłam zasnąć, cały czas prześladowało mnie to potworne poczucie winy za śmierć chłopaka mojej przyjaciółki, ojca jej dziecka. Był też moim przyjacielem, skromnym, zabawnym chłopakiem. Umiał obchodzić się z dziewczynami, nie cwaniakował. Mało takich a i tak zginął... Strasznie się tym przejęłam, nie chcę sobie wyobrażać reakcji Olivii... Koło godziny 4 rano zasnęłam wyczerpana płaczem, bólem i rozmyślaniami.
    Rano telefon leżący na szafce obok łóżka zaczął dzwonić momentalnie wybudzając mnie z koszmaru.
- Halo ? - zapytałam zaspanym głosem, nawet nie sprawdzając kto dzwoni
- Mogę dziś do Ciebie przyjść? - po głosie poznałam, że dzwoni Harry
- Oczywiście, czemu w ogóle pytasz?
- Boję się o Ciebie, to wszystko przeze mnie, nie chcę abyś bardziej cierpiała.
- Przestań to powtarzać! To nie Twoja wina!
- Ja wiem swoje, zaraz będę i.. K-kocham Cię pamiętaj...
   Rozłączył się zanim zdążyłam mu odpowiedzieć. Po 10 minutach był u mnie. Przyniósł ogromny bukiet moich ulubionych kwiatów. Widać, że jego także męczyła ta cała sytuacja, nawet na mnie nie patrzył, a bynajmniej nie w oczy. Postanowiłam nic nie mówić w oczekiwaniu aż się przełamie.
- Kiedy Cię wypisują gwiazdo ? - powiedział z wymuszonym uśmiechem i świeczkami w oczach
- Za tydzień, bo " zaskakująco szybko dochodzę do siebie". Co Ci jest kochanie? - zapytałam ocierając łzy, nie wiem czemu płakałam, bo byłam i szczęśliwa z jego obecności i przybita ostatnimi wydarzeniami.
- Gdybym nie przyjechał nie chciałabyś mnie przedstawić ojcu, spóźniłem się więc gdybyś pojechała wcześniej nic by Ci się nie stało..
- Oj... Nie przejmuj się. Ile razy mam Ci powtarzać, ze to NIE jest Twoja wina??
- Aż zacznę w to wierzyć.
 Pomimo przeszywającego bólu podniosłam się na tyle, by móc go przytulić, chyba tego potrzebował. Przegadaliśmy godziny...
___________________________________
Jeszcze 3 rozdziały do końca; pomyślałam, że ta wersja tej piosenki
będzie pasować do sytuacji...